Ostatnio naszła nas ochota na wołka. Tradycyjne steki, z rozgrzanej patelni, gdzie to leżały chwilę na jednym, chwilę na drugim boczku. Także przepraszamy z góry wszystkich wegetarian i wegan, bo dziś będzie krwiście i mięsiście. Nie zabraknie jednak lekkiego, zielonego wianuszka dla naszej konkretnej kolacji.
Agata wybrała się z rana do ulubionego mięsnego po materiał do przetworzenia. Uznałyśmy, że nie będziemy kupować najlepszej polędwicy, bo to by było za łatwo! Przecież takie z nas czarodziejki, że zrobimy pyszne steki z dowolnego kawałka mięsa, byle wołowego.
No może bez przesady - nie jakiegoś najgorszego, pociętego żyłami, ale też nie takiego, co to poniżej 80zł/kg nie schodzi. Tak czy siak, niestety nie powiem Wam, jaki rodzaj mięska ostatecznie nabyła Principessa Agatunia, gdyż wiedza na ten temat, uleciała z blond główki w drodze powrotnej ze sklepu.
O czym myślała? Czy ostatniej audycji Kydrysia w niedzielne popołudnie, w Trójce? Czy o słoiczku powideł, który podarowała ulubionym Paniom z mięsnego? Czy o nieuchronnym zwycięstwie w konkursie kulinarnym w "Palce lizać"? Tego nie dowiemy się nigdy. Natomiast ogląd mięsa przyniesionego do domu wskazywał na rostbef.
Niby-rostbef został pokrojony na kawałki o grubości około 1,5 cm, w poprzek włókien. Po czym kawałki zostały zamarynowane na godzinkę w oliwie z oliwek, z posiekaną papryczką chili i posiekanym (nie przeciśniętym przez praskę!) czosnkiem. Sól zostawiłyśmy na później, czyli na chwilę przed samym spożyciem.
Steki smażyły się po 2 min z każdej strony, po czym powędrowały jeszcze na 5 minut w 200 stopni do piekarnika (taka metoda posłyszana gdzieś "na wsi").
W tym czasie - w błyskawicznym tempie powstał zielony wianuszek dla mięsiwa, ze świeżej roszponki i odrobiny świeżej papryki. Okraszony domowym winegretem (oliwa+sok z cytryny+łyżeczka musztardy+łyżeczka miodu+sól i pieprz).
Przed podaniem - na każdym steku ułożyłyśmy jeszcze kapeczkę masła szałwiowo-tymiankowego, o którym - w dodatku specjalnym - na samym dole.
No i voila!
Niby-rostbef był nieco wymagający, jeśli chodzi o twardość, ale to z winy obecności jednak kilku żyłek. Na przyszłość już wiemy, że należy się ich bezwzględnie wystrzegać. Albo szarpnąć się na polędwicę.
Poza tym, nasze steki były naprawdę całkiem sobie! Nawet takie krwiste! Osobom o mniejszej otwartości na takie tematy, polecamy dłuższą obróbkę cieplną.
Nasza chcica na wołka została zaspokojona!
A teraz...
Dodatek specjalny!
Masło szałwiowe-tymiankowe
Miękkie masło mieszamy z posiekaną szałwią i tymiankiem. Najlepiej świeżym - takim z ogródka. A u Agatki akurat wyrosły falujące burzany szałwii.
Potem ponownie schładzamy i gotowe! Możemy sobie zrobić mniejsze porcje, zamrozić i wyciągać w razie potrzeby - tak jak i my uczyniłyśmy to w przypadku steków.
Wszystkim mięsożercom - smacznego!
Marta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz