niedziela, 1 czerwca 2014

Dzień prawdziwie kulinarny.



W ostatnią sobotę, Food Blogger Fest odbył się już po raz czwarty. Kosmata Kuchnia miałą okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu po raz pierwszy. Pełno było ciekawych opowieści,dużych pasjonatów gotowania po stronie słuchaczy i jeszcze większych po stronie prelegentów. Nie zabrakło pysznego jedzenia. Oto reportaż kosmatych kucharek...



Food bloggerzy z całej Polski zjechali na ul. Czerską w Warszawie. Tutaj, w siedzibie Agory, czekali na nich promieniejący uprzejmością organizatorzy z ponoć najsmaczniejszego serwisu w sieci - ugotuj.to oraz sponsorzy.


Na powitanie czekała kawa od Nespresso. Przystojni bariści odgadywali pragnienia w lot. Martusia jak zwykle nie wiedziała na co ma ochotę i została ucontetowana mrożoną, bananową z bitą śmietaną. Agatka piła tradycyjne przedłużone espresso z odrobiną mleka. Do ciekawszych należało też letnie frappe z nutą maliny i mięty.










Kujawski olej zapraszał do bogatego baru sałatkowego, gdzie nowalijki kusiły, by okrasić je smakowymi, oleistymi specjałami. Jednak w tym czasie "chudziny" z Kosmatej Kuchni wolały wcinać burgery z wołowiną od Meet Meat.... Oj tam, oj tam!





Prawdziwą rozkoszą dla naszych oczu było obserwowanie mistrzów czekolady z Wedla przy pracy. Dedykowali indywidualnie tabliczki, obsypywali ręcznie robione praliny "gwiezdnym pyłem". Te różowe, ze zdjęcia obok, "złamane" były nutą czarnej porzeczki. Te drugie - uszlachetnione wanilią wprost z Madagaskaru. Po skosztowaniu mruczy się nieokiełznanie. Agatka musiała więc Martusię nieco okiełznać.









A poza tym było jeszcze to wszystko... Wiosenna dieta poszła w tym czasie na dłuuuugi spacer, chyba za miasto...











A tu jeszcze nowe Ptasie Mleczko, odpowiednie do mrożenia...










Ale nie samym jedzeniem...
Już od rana przysłuchiwałyśmy się ciekawym wystąpieniom bloggerów i szefów restauracji, którzy dzielili się swoim doświadczeniem, przygodami i filozofią życia ;-) Jako pierwszy wystąpił urzekająco pozytywny Piotr Ogiński z Kocham Gotować. Przekonywał o tym, że można pokochać hejterów i jak bywają czasem potrzebni. Kosmata oczywiście w pierwszym rzędzie! ;-)

Śledzimy poczynania Piotrka od jakiegoś czasu i osobiście zawdzięczamy mu przełom w gotowaniu ryżu do sushi. To było coś ;-)
Gdybyście byli zainteresowani - kliknijcie;-) Tylko trzeba robić wszystko dokładnie tak jak jest powiedziane. To wszystko naprawdę jest ważne!



Byłyśmy pod wrażeniem Opolskiej Blogosfery Kulinarnej, stowarzyszenia gromadzącego bloggerów kulinarnych ze stolicy polskiej piosenki. No właśnie... Piosenki? Po ilości eventów kulinarnych, których świadectwo widziałyśmy w prezentacji Delimammy i Adama Czapskiego, mamy prawo przypuszczać, że Opole niedługo stanie się polską stolicą dobrego jedzenia!




Podróżująca Rodzina z tasteaway.pl przekonywała do odejścia od europocentryzmu w postrzeganiu jedzenia. Choć my i tak nie zjadłybyśmy wspomnianego w dalekowschodnich opowieściach, jeszcze bijącego serca węża... Ale duży szacunek dla otwartości Prelegentów.






A tu już Aleksander Baron, Szef kuchni w restauracji Solec 44. Słynny z tego, że nigdy nie gotuje wg przepisów. Uwodził spokojem wypowiedzi i pewnością przekonań. Oczarowywał opowieściami o inspiracjach szukanych w przedwojennych książkach kucharskich i artystycznym pierwiastkiem swej osobowości. Zostawił nas natchnione i cóż, trzeba to przyznać... trochę zakochane ;-)



 Marta Gessler ze swadą opowiadała o drodze do powstania Quchni Artystycznej. Dochodzimy do wniosku, że to ona była prekursorką warszawskiego slow food-u. Szczerze doradzała w temacie otwarcia własnych kulinarnych przybytków, nakreślając cienie i blaski pasji wcielonej w rzeczywistość.





IV Festiwal Bloggerów był okazją spotkania wielu ciekawych osób. Mamy wrażenie, że wszyscy ludzie z sercem do "garów" mają jakiś wspólny mianownik, który pozwala im łatwo nawiązywać nić porozumienia. Sprawia też, że po prostu dobrze czują się w swym towarzystwie. My czułyśmy się tam wyśmienicie i już nie możemy doczekać się kolejnych zlotów!

Cały dzień upłynął nam pod kulinarną gwiazdą. Wracając przez pl. Konstytucji natknęłyśmy się na Jarmark Włoski. Rodowici Włosi, nie mówiąc słowa po polsku, ale za to z południowym temperamentem na żywo gotowali pasty, kroili smakowite sery i wędliny, pakowali wonne oliwki i suszone pomidory. To było niesamowite, w cieniu monumentalnych budynków socrealu zanurzyć się nagle w kawalątku prawdziwych Włoch!








A na koniec coś extra - największe mortadela jaką widziałyśmy w swych nie tak już przecież krótkich i nie najmniej barwnych żywotach...

Ostatnim akcentem spod znaku kuchni , było spotkanie Kurta Schellera na rogu Marszałkowskiej i Wilczej. Przechodził z psem na smyczy. Ale zdjęcia nie wykonałyśmy. Bośmy nie paparazzi. Poza tym byłyśmy już mocno zajęte karafką chłodnego, białego domowego wina w ogródku Secado, wymianą refleksji i emanowaniem pozytywną energią po tym jakże wyjątkowym dniu...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz