poniedziałek, 3 marca 2014
Toast za miniony karnawał...
Jakże długi był ten karnawał... Dla tych, co im się łezka w oku kręci, że narazie koniec imprez z balonami, serpentynami i pobłyskującym confetti... Oraz dla tych, co im wszystko jedno, ale i tak tradycyjne ostatki świetować będą - toast cytrynówką!
O cytrynówkę już niektórzy z Was pytali. Jest to, okryty zasłużoną chwałą, trunek domowy o wyśmienitym, wyrazistym smaku i niewyczuwalnej zrazu mocy.
Poza tradycyjnym "zastosowaniem", można ją wykorzystać np. do nasączania biszkoptów, tak jak i my to uczyniłyśmy przy naszym ostatnim torcie. Poczytać o tym możecie tutaj. Jest dość słodka, ale też jednocześnie kwaśna, więc łamie z powodzeniem ciężkawy smak niektórych wykwintnych kremów.
Robi się ją prosto, w obróbce termicznej, a mieszkańców bloków uprzedzamy - na całej klatce będzie wonieć jak w Polmosie i sąsiedzi mogą zapukać zwabieni ;-)
Co potrzeba na lekko ponad litr cytrynówki?
1 litr wódki
4 cytryny
1 szklanka cukru
Cytryny, razem ze skórkami, kroimy w ćwiartki. Wrzucamy je do garnka, zalewamy wódką i zasypujemy cukrem. Zaczynamy podgrzewać, mieszamy cukier do rozpuszczenia.
Musimy wychwycić ten moment, gdy wywar jest już bardzo gorący, ale jeszcze nie wrze. Wtedy zdejmujemy garnek z kuchni. Jeśli doprowadzimy do wrzenia, procenty nam ulecą i po herbacie. A w zasadzie nasza nalewka będzie się już nadawała tylko na dodatek do herbaty.
Wyjmujemy cytryny z wywaru, wyciskając z nich resztki trunku. Odstawiamy cytrynówkę pod przykryciem do wystygnięcia. W zimie prawdziwej, gdy na zewnątrz zaspy śniegu, fantastycznie chłodzi się cytrynówkę w takiej właśnie zaspie. Jest to sposób najszybszy. Cieplejszą porą, przyda się górski strumień albo odrobina cierpliwości.
Po wystygnięciu przelewamy cytrynówkę do wykwintnej karafki i delektujemy się. Częstujemy rodzinę, sąsiadów i śmiejemy się w nos tym, co na swe specjały w gąsiorach czekają miesiącami...
Spróbujcie koniecznie!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz