Zimno, mrok, wilgoć albo przeszywający mróz. Szczypiące zlodowacenie lub biczująca chłodem śnieżyca. To wszystko nie nastraja do spacerów. Co wtedy?
Miękka kanapa, puchaty kocyk, ciepłe światło lampy. I książeczka. Najlepiej nastrojowy kryminał. A jak już kryminał, to pewnie skandynawski. Bo w Skandynawi przeważnie jest ciemno i zimno, dlatego chyba ludom północy tak wyśmienicie udają się mroczne opowieści.
Zapewne łykając opasłe tomy Camilli Lackberg czy Heninga Mankella, natrafiliście na mimochodem wspomniane dania, którymi to raczyli się bohaterowie powieści. Często do kawy zajadają np. drożdżowe, cynamonowe bułeczki.
Dziś, przy piątku, kiedy to łapiemy luz po całotygodniowej spince, proponujemy leniwy wieczór z kryminałem i skandynawską kuchnią, która pogłębi odbiór treści o kolejny wymiar. Wymiar smaku!
Wymiar skandynawskiego smaku składa się z:
1. Szwedzkiej zupy rybnej
2. Cynamonowych bułeczek
3. Grzanego wina
2. Zaczniemy od środka, czyli od cynamonowych bułeczek, bo potrzebują nieco czasu na kolejne periody wyrastania ciasta. Szłyśmy dość wiernie wg przepisu z ostatniego KUKBUK-a, który to z kolei zaczerpnął z również śledzonego przez nas bloga:
http://strawberriesfrompoland.blogspot.com/
Jak widać na zdjęciu obok - myśli Marty koncentrowały się wokół jakiegoś problemu... Czy ci Szwedzi powariowali juz w tych ciemnościach do szczętu? Czy po każdym dotknięciu ciasta palcem trzeba odczekiwać pół godziny???
No nie aż tak... Ale prawie! Tak więc, drożdżowe zawijasy - tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Zupełnie jak kryminały! Przypadek...?
Co potrzeba?
Ciasto: 40g drożdży, 1 szklanka letniego mleka, 100g cukru,
500g mąki, 1 jajko, 80g miękkiego (!) masła, szczypta soli (ale taka sążnista)
Nadzienie: 50g miękkiego (! po wtóre) masła, 5 łyżek cukru brązowego, 3 łyżki cynamonu
Do pacykowania bułeczek przed włożeniem do piekarnika:
1 jajko, 1 łyżka mleka, cukier perłowy (do kupienia w lepiej zaopatrzonych spożywczakach)
Do dzieła! Drożdże, mleko, łyżkę cukru rozrabiamy i odstawiamy do wyrośnięcia. Zaczyn wyjdzie dość rzadki, nie dawałyśmy mu wiary, ale urósł, skubany. Można uznać, że jest gotowy, kiedy jest go około 2x więcej.
Wyrośnięty zaczyn, połowę (!) mąki i jajko mieszamy i odstawiamy w ciepłe miejsce pod ściereczką. Pragniemy zauważyć, że juz robi nam sie około 1,5h procesu. Wskazane notowanie w planogramach!
Po godzinie dokładamy resztę mąki, masło, sól i również resztę cukru. Zagniatamy, aż będzie jednorodne i ślniące i będzie odchodziło od dłoni. W tym celu można dodawać nieco mąki.
I teraz brutalna prawda - dodawałyśmy tej mąki cały czas, a ten potwór cały czas lepił się do rąk. W końcu wyszło nam, że dosypałyśmy dodatkowe 250g mąki, więc dołożyłyśmy jedno jajko i na oko dosypałysmy cukru. Dalej bałyśmy się samowolki i zostawiłyśmy takie lepiące się do łapsk ugniatajacego. No trudno, może Skandynawom się nie lepi, nam się lepi. Ciasto wciąż było dość rzadkie.
Formujemy prostokąt, nawet niech to będzie "umowny" prostokąt - jak ten nasz na zdjęciu. Smarujemy wspomnianym wyżej nadzieniem i zwijamy w naleśnik.
Naleśnik tniemy w krążki, nawet niech to znów będą doprawdy "umowne" krążeczki takie...
Bo to wszystko przez te rzadkie ciasto, ale wiecie, takie rzadkie ciasto daje potem cudownie puchate bułeczki... No taki life!
Krążki układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i znów pod ścierkę i znów pół godziny leżakowania! Can you imagine??? ;-)
Naleśnik tniemy w krążki, nawet niech to znów będą doprawdy "umowne" krążeczki takie...
Bo to wszystko przez te rzadkie ciasto, ale wiecie, takie rzadkie ciasto daje potem cudownie puchate bułeczki... No taki life!
Krążki układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i znów pod ścierkę i znów pół godziny leżakowania! Can you imagine??? ;-)
Pamiętamy, że w trakcie periodów leżakowania nie śpimy na stole, tylko gotujemy zupę rybną i podgrzewamy wino (jak poniżej)!
Na koniec omaszczamy nasze bułki wspomnianą wyżej omastą, posypujemy cukrem perłowym i do pieca!
W przepisie było 250 stopni, ale my, strwożone niebogi piekłyśmy około 10min w 230...
I co? Choć nikt już na koniec, po tych 3h celebracji bułek skandynawskich i po nieco rozlazłym tego efekcie, nie spodziewał się sukcesu... Znów nadszedł nudny, nieuchronny.......!
1. Zupa! W poszukiwaniu przepisu na szwedzką zupę rybną natrafiłyśmy na przepis z bloga:
http://smakujac-alice-in-wonderland.blog.onet.pl/Jednak postanowiłyśmy go nieznacznie zmodyfikować.
Co potrzeba?
- około 1 kg ryb (raczej morskich, u nas był łosoś, dorsz, ale zdarzył się też słodkowodny szczupak)
- pęczek włoszczyzny do zupy (seler, por, marchew, pietruszka, cebula, wiadomo)
- przyprawy: liście laurowe, goździki, sól, pieprz,
- słodka czerwona papryka
- ostra czerwona papryka
- zasmażka - 2 łyżki masła, 1 łyżka mąki, 1 żółtko
- śmietana do zupy
- świeży koperek
Włoszczyzna potrzebuje trochę więcej czasu na ugotowanie się niż ryby, więc pokrojone warzywa zalewamy wodą, dodajemy przyprawy i gotujemy aż trochę zmiekną.
U nas Agata tak naostrzyła noże, że aż cebula uciekła ze strachu za zmywarkę...
Syn nieodrodny i pies rasy jak dotąd nieznanej, nadzorowali akrobatykę łapania cebuli...
Na blatach obecny był, typowy dla kucharzenia w Kosmatej Kuchni, artystyczny nieład...
W czasie podgotowywania warzyw, organizujemy ryby - w miarę możliwości pozbawiamy ości i kroimy na mniejsze kawałki.
Ryby wrzucamy na około 15 min, wszystko razem dogotowujemy.
Na koniec przygotowujemy i dodajemy zasmażkę, trochę soku z cytryny, trochę cukru, dla równowagi smaków (na modłę Kosmatej Kuchni) i śmietanę (jeśli kremówka, to wiadomo, lejemy do cytryny, do wrzątku i nic sie nie dzieje, jesli woltaż tłuszczu mniejszy, raczej do lekko schłodzonej już zupy).
No i jest! Posypujemy świeżym koprem i zjadamy łakomie niczym szwedzcy marynarze podczas sztormu...
3. No i na koniec winko grzane! Tu dla pocieszenia powiemy - będzie o wiele szybciej!
Bierzemy: laski cynamonu, pomarańcze, anyż, kardamon, goździki, świeży imbir - najlepiej wszystko nieprzetworzone, nierozdrobnione, jak na zdjęciu. Zalewamy wyciśniętym sokiem z pomarańczy i podgotowujemy.
Potem wlewamy wino czerwone, dosładzamy do smaku, podgrzewamy, a przed nalaniem do szklanki czy kielicha - nasypujemy doń troszkę płatków migdałowych (taki trik podkręcajacy smak) i gotowe!
Po spożyciu zupy rybnej, mościmy się pod kocem, z cynamonowym zawijasem i szklanicą grzańca. Teraz łapczywie łykamy kolejne 100 stron powieści, jednocześnie powoli delektując się całym wymiarem skandynawskiego smaku.
Uwaga! Tak jak ciasto wyrasta pod ściereczką, tak my, po spożyciu bułki i słodkiego winka, możemy nieco rozpulchnić się pod kocykiem.
Na szczęcie do wiosny wciąż daleko!
Hu hu ha! Zima zła! ;-)
Chyba mój komentarz gdzieś zniknął w czeluściach internetu... Fajowy wieczór :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAniu, dziekujemy! I zapraszamy na nasze kolejne wieczory w Kosmatej Kuchni. Często inspirują nas Twoje przepisy:-)
Usuń