czwartek, 16 stycznia 2014
Dynia? W styczniu???
A czemu nie? Co prawda objedliśmy się dynią jesienią, ale jak ktoś na ten przykład lubi, a my przypadkowo lubimy, to zawsze można sobie przypomnieć to magiczne warzywo. A magiczne - bo samo nie posiada zdecydowanego smaku, ale w odpowiednim towarzystwie nabiera dowolnego charakteru - łagodnego, ostrego, jaki widzimisie-go...
Także jeśli macie gdzieś zakopaną w ziemiance, na stryszku, w opajęczynowanej piwniczce, zapomnianą dynię (a nie jest to takie dziwne, bo niektóre gatunki mogą leżeć miesiącami, np. hokkaido, na zewnętrznym parapecie kuchni jednej z kosmatych kucharek, leży ku ozdobie od września i wciąż wygląda tak samo), to w przypływie kulinarnej weny warto ją wyciagnąć. Bo jak przyjdzie wiosna z bukietem nowalijek, to już na pewno nikt nie będzie o niej pamiętał.
U nas w przypadku dyni prztrafiła się tej jesieni klęska urodzaju, bowiem Babcia, w swym ogródku warzywnym (o całkiem pokaźnym areale) przez pomyłkę zasiała samą dynię zamiast dyni i cukini. Tak więc dyni było wbród, w dodatku porosły okazy niemal "popromienne", co widać na załączonej fotografii (proszę zwrócić uwagę na położone celowo okulary, które mają oddać stosunek wielkości bani do typowej ludzkiej głowy).
No i dynia zapełniła piwnice i zamrażalniki w całej rodzinie i wśród przyjaciół. Jeśli boimy się przechowywać dynię ot tak, dobrze jest ją sobie właśnie zamrozić - pokrojoną w kosteczkę lub księżyce, zblanszowaną lub nie - różne metody dopuszczone.
A skąd w ogóle temat dyni się tu znalazł? Wczoraj około godz. 20:00 zostało odpalone telewizyjne pudło i wyświetlił się p. Michel Moran, który od jakiegoś czasu prowadzi krótkie programy kulinarne. Proponuje tamdość łatwe w przygotowaniu dania. No i była zapiekanka z dyni! A że dynia rozpychała się już ewidentnie w zamrażarce swą pomarańczową obfitością - przepis hiszpańsko-francuskiego Szefa kuchni został wypróbowany.
Przepis przeszedł pewne modyfikacje, gdyż kosmatej kucharce akurat nie chciało się, podczas projekcji, zwlec z kanapy po notatnik i było potem gotowane z pamięci. A że pamięć dobra, ale krótka... Ale wyszło nieźle i może nie trzeba będzie "oddawać fartucha".
Z tego powodu nie będzie też podanych proporcji składników, każdy musi ocenić wedle swego gustu.
Najważniejsze - nie bójmy się przypraw! Dynia potrzebuje konkretnego przyprawienia, sypiemy od serca, z ułańską fantazją, zamaszystym ruchem...
Co potrzeba:
- dynia pokrojona w kostkę
- śmietana
- jajka
- cebula
- ser
- przyprawy: rozmaryn, tymianek, imbir, gałka muszkatołowa, sól, pieprz
- cytryna
Dynię gotujemy do stanu miękkiego w porządnie osolonej wodzie. Po zagotowaniu odsączamy, bądź (tu patent p. Moran'a) wstawiamy na chwilę do piekarnika rozgrzanego do 160 stopni, by woda nieco odparowała.
W tym czasie trzemy ser (jaki lubimy, żółty, mozarella, jeden i drugi...) na grubych oczkach, trochę odkładamy do posypania zapiekanki. Cebulę podsmażamy z odrobiną cukru (cukier podkreśla smak cebuli!) i studzimy.
Mieszamy ser, cebulę z jajkami (tutaj użyte były dwa) i śmietaną. Dodajemy przyprawy i troszkę soku z cytryny dla lekkiego zakwaszenia. Tu trzeba zaznaczyć że kosmate kucharki są przywiązane do idei równoważenia smaków i często dokwaszają cytryną, dosładzają cukrem i takie tam.
Odsączoną/odparowaną dynię łączymy z powyższą mieszaniną (nie może być za rzadko!), przekładamy do naczynia żaroodpornego, posypujemy resztą sera. Można posypać rozmarynem jeszcze i do piekarnika na 20-30 minut w 180 stopni.
No i słuchajcie, smaczne to jest doprawdy! Aromatyczne, rozgrzewające i ciekawe jest to, że dynia tak chłonie smaki i konsystencje, że gdyby ktoś Wam nie powiedział, że jest podstawą tego dania, moglibyście nie zgadnąć. No chyba, że macie tak kosmate podniebienia, jak my...;-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz